Dominikana - Vamos a la playa?

Jej nazwa brzmi jak egzotyczne imię kobiece, a nazwa wyspy, na której leży – wskazuje na skomplikowaną przeszłość. Dominikana, należąca do Hispanioli, to drugie po Kubie największe państwo na Karaibach. Kolorowe turystyczne foldery obiecują nam, że jadąc tam, trafimy do raju złożonego z białego piasku, błękitnego nieba i palm. W rzeczywistości Dominikana ma o wiele więcej do zaoferowania.

Kiedy wysiadamy z samolotu Air France na lotnisku w Punta Cana, wydaje nam się, że wylądowaliśmy na Księżycu, Marsie, Wenus. Nie sprawia tego bynajmniej ani Peiper Heidsick wypity na pokładzie, ani bynajmniej księżycowy krajobraz miejsca, w którym wylądowaliśmy, lecz diametralnie różne warunki atmosferyczne: po suchym i chłodnym wnętrzu wielkiego Boeinga trafiamy w powietrze, którego wilgotność przekracza czasem 90 procent.

Mija chwila, zanim płuca przyzwyczają się do gęstości powietrza, a ciało do przyklejającego się automatycznie ubrania. To nie koniec „kosmicznych” niespodzianek. Punta Cana ma jedno z najdziwniejszych lotnisk na świecie: hale przykryte są charakterystyczną dla Dominikany „strzechą” z palmowych liści. Potem dowiemy się, że rosną tu dwa rodzaje palm: z jednych bierze się deski do budowy domu, zieloną częścią drugich przykrywa się budynek.

Zajmuje chwilę – parę kilometrów dominikańskiej drogi – przyzwyczajenie się do wszechobecnych mangrowych chaszczy, trzech osób przemieszczających się na jednym skuterze, dzieci sprzedających w plastikowych butelkach benzynę (stacje benzynowe są za drogie), sklepów mięsnych przy drodze, których znakiem rozpoznawczym jest krwawy połeć wywieszony przeciw spalinom.

Jednocześnie to przecież ojczyzna ulubionego projektanta nowojorskiej socjety Oscara de la Renty, który wraz z miłośnikiem Dominikany, Julio Iglesiasem, posiada nie tylko owo specyficzne lotnisko w Punta Cana, lecz również luksusowy kurort Casa del Campo – wielokilometrowe, luksusowe getto wypełnione polami golfowymi i wielkimi posiadłościami.

Po chwili spędzonej na tej wyspie łatwo się zorientować, że jedyne, co można stwierdzić, zakrawa na truizm: to kraj wielkich różnic. Z jednej strony projektanta wystawnych, zdobnych sukni wieczorowych, inwestującego w najbardziej snobistyczne miejsce świata, z drugiej – kolorowych domków, których metraż i design najłatwiej porównać do naszych domków działkowych.

Pięciogwiazdkowe hotele zbudowane na brzegu – zarówno na Costa del Coco, Costa Caribe czy Bursztynowym Wybrzeżu – trzymają swojego mieszkańca w luksusowej izolacji. Jeśli do szczęścia wystarczy nam parę basenów, zagrabiona do czysta plaża (bez jednej nawet muszelki, choć za ogrodzeniem na „dzikiej plaży” są ich setki), kilkanaście barów i restauracji, jacuzzi na środku pokoju (tak jest choćby w Moon Palace hotel) i all inclusivowe drinki, lejące się strumieniami, nie będzie nam przeszkadzało to, że z „ośrodka” trudno się wydostać.

Źródło: podroze.pl


ostatnia zmiana: 2011-11-11
Komentarze
Polityka Prywatności